niedziela, 9 października 2016

[Żona] "Ktoś do kochania"



Kilka dni temu pewna osoba przysłała mi link z piosenką "Ktoś do kochania" Doroty Osińskiej. Napisała mi, że jest to piosenka "na teraz i na kiedyś" i może będzie mi pomocna w przeżywaniu czasu oczekiwania na pojawienie się dziecka. Piosenka nie była mi znana, ale w momencie, kiedy po raz pierwszy ją sobie puściliśmy z mężem jadąc samochodem, wiedziałam, że będzie mi bliska. Idealnie oddaje stan mojego ducha - wszystko mam: dom, pracę, wielką, piękną miłość małżeńską, ale wciąż tęsknię za "kimś trzecim"... Piosenki słuchałam już wielokrotnie, najczęściej słucham jej sama, bo w końcu nie wszystko trzeba przeżywać "na spółkę" z mężem i za każdym razem daje mi wiele nadziei i umacnia moje pozytywne nastawienie do leczenia i starań o dziecko.

Jednakże ta piosenka i dwie konkretne sytuacje z mojego życia pokazały mi pewne moje wewnętrzne rozdarcie, które nazwę "staniem w rozkroku". Ten "rozkrok" dotyczy właśnie starań o dziecko.

Ale po kolei. Najpierw opowiem o sukni ślubnej... W zeszłym tygodniu miała do mnie przyjechać dziewczyna, której obiecałam oddać moją sukienkę ślubną. Ponieważ nie jestem absolutnie typem chomika i nie gromadzę niepotrzebnych rzeczy, postanowiłam, że ją oddam. W dzień, kiedy miałyśmy się spotkać z potencjalną nową właścicielką mojej sukni, wyjęłam ją z szafy i rozwiesiłam, żeby się rozprostowała, a potem usiadłam na moment i zaczęłam kontemplować jej piękno... I wtedy zdałam sobie bardzo jasno sprawę z tego, że jakaś część mnie nie ma ochoty rozstawać się - już bądź, co bądź niepotrzebną - ślubną kreacją! Jakże miałabym ją komukolwiek oddać!? I chyba sobie "wykrakałam", bo nowa właścicielka w ogóle się u mnie nie pojawiła. Nie zadzwoniła, nie przyjechała, po prostu nic. No trudno, suknia powisiała jeszcze kilka dni na widoku i schowałam ją do szafy. Na razie zostaje ze mną. 

Kilka dni po tej sytuacji, udałam się w odwiedziny do mojej przyjaciółki i jej synka. Zazwyczaj mam wiele radości z tych odwiedzin, staram się szczerze opowiadać o tym, co przeżywam w związku z leczeniem i "korzystać" z cudzego dziecka ile się da, więc nosić, przytulać, całować, pchać wózek, bawić się itd. Tym razem oprócz pozytywnych doświadczeń zauważyłam u siebie, że jakaś część mnie - o dziwo! - nie chce mieć jeszcze dziecka.. Bo miło jest pobawić się kilka godzin, pomóc przy zajęciu się maluchem, ale jeszcze milej jest wrócić do swojego domu, gdzie cisza, spokój, nie ma rozrzuconych zabawek i nikt nie płacze, bo jest głodny... 

A więc "rozkrok" - chcę i nie chcę. Czy to źle w takim razie? Czy wszystko ze mną w porządku? Po co się więc leczymy, po co otwieramy się na nowe życie, skoro nie jesteśmy na nie gotowi?

Na moje szczęście doszłam do wniosku, że nic mi wielkiego nie dolega, nazwałabym to raczej dojrzewaniem do pojawienia się "kogoś do kochania", to zupełnie normalne lubić ten stan, w którym nikt i nic nie zakłóca mojego spokoju, nikt niczego ode mnie nie wymaga i za kogo nie będę odpowiedzialna przez następne kilkanaście lat. Rodzicielstwo wiąże się z ogromną zmianą i przewartościowaniem naszego dotychczasowego życia, to całkowite oddanie się i nie ma mowy o tym, że dziecko będzie mogło być samodzielne, albo zacznie być w postawie "daję". Ono całe - wiadomo, że z czasem to się zmieni - jest braniem. A jak się ma dawać, to najpierw trzeba się pogodzić z tym, że się straci i to jest właśnie dla mnie ów "rozkrok". Dojrzewam do tego, że stracę, stracę to, co dotychczas było dla mnie bliskie i znane, ale zyskam "kogoś do kochania" i zupełnie nowe doświadczenia.

Oby to nowe nadeszło jak najszybciej, albo może - tak będzie jeszcze lepiej - niech nadejdzie w swoim czasie, bo wtedy będę już na nie gotowa. Będę gotowa stracić, by zyskać.

Na koniec przytoczę jeszcze fragment z Ewangelii, który ostatnio dostaliśmy z mężem na naszej małżeńskiej modlitwie jako Słowo - odpowiedź Pana Boga. Bardzo mnie ono porusza, szczególnie teraz, kiedy po tych różnych doświadczeniach widzę, jak On prowadzi nas na naszej drodze do dojrzałego rodzicielstwa:

 "I opowiedział im następującą przypowieść: «Pewien człowiek miał drzewo figowe zasadzone w swojej winnicy; przyszedł i szukał na nim owoców, ale nie znalazł.  Rzekł więc do ogrodnika: "Oto już trzy lata, odkąd przychodzę i szukam owocu na tym drzewie figowym, a nie znajduję. Wytnij je: po co jeszcze ziemię wyjaławia?"  Lecz on mu odpowiedział: "Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw; ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc. A jeśli nie, w przyszłości możesz je wyciąć"». Łk 13, 6 - 9.

Czas niepłodności w małżeństwie, to nie jest czas stracony. To czas nabierania sił, by w przyszłości móc wydać owoc. Oby było one zaskakujące nawet dla samego Ogrodnika...









sobota, 17 września 2016

5 pierwszych kroków: od czego zacząć Naproleczenie?



Starasz się o dziecko dłużej niż pół roku? Za Tobą kolejne cykle zakończone rozczarowaniem, że znowu się nie udało? Tak było w naszym przypadku. Razem z żoną zdaliśmy sobie sprawę, że mijają kolejne miesiące, w których prawidłowo oznaczaliśmy datę owulacji, a do poczęcia nie dochodziło. Postanowiliśmy nie czekać dłużej i zająć się naszym zdrowiem.

Kiedy powinno się pomyśleć o leczeniu?

Niepłodność jest chorobą przewlekłą. Możemy ją odnieść do par, które starają się o dziecko ponad 12 miesięcy, ale z pewnych przyczyn nie dochodzi do poczęcia. Jeśli para potrafi prawidłowo określić czas płodny i owulację, już po 6 miesiącach bezowocnych starań może zacząć sprawdzać stan swojego zdrowia.Poniżej pięć pierwszych kroków, od których warto zacząć leczenie metodą Naprotechnologii. Z czasem na blogu pojawią się kolejne artykuły rozwijające poszczególne punkty.

Krok 1. Profesjonalna wiedza

Wokół naprotechnologii pojawia się wiele mitów i uprzedzeń. Wiele stereotypów wynika z nieznajomości metody i podstawowych założeń leczenia. Przykład? 

Mit: "Naprotechnologia i modlitwa nie działają. Wolę nowoczesne metody leczenia" 

Fakt: Korzystając z naprotechnologii zyskaliśmy dostęp do nowoczesnej diagnostyki (np. ultrasonograficzne HSG - nowoczesne, w zasadzie niebolesne badanie drożności jajowodów - następca opisywanego na forach internetowych bolesnego badania HSG). Otrzymujemy interdyscyplinarne podejście łączące szereg specjalności (za co niestety płacimy ogromne pieniądze). Nasze leczenie jest oparte na wiedzy naukowej. Modlitwę również praktykujemy, natomiast nikt nie pyta nas o nią w gabinetach lekarskich.

Owszem, naprotechnologia nie pomoże każdej parze. Nie pomoże kobiecie, która nie ma jajowodów, nie pomoże mężczyźnie, którego organizm w ogóle nie produkuje plemników. Naprotechnologia dąży do przywrócenia naturalnej możliwości poczęcia dziecka. W czasie leczenia diagnozuje się przyczynę niepłodności i stara się ją usunąć, tak, aby ( daj Boże w jak największej ilości małżeństw! ) para mogła sama, w swoim miłosnym akcie, począć nowe życie.

Odnośnie do in vitro - czy pomogło każdemu? Z pewnością wiele par doczekało się dzięki tej metodzie dziecka, ale zapewne nie wszyscy. In vitro również nie daje 100 % pewności, że para zajdzie w ciążę, ale jednak nikt nie mówi o tym, że nie działa. In vitro nie leczy przyczyny niepłodności, ale doprowadza do poczęcia dziecka niejako omijając problem.Podobnie z narotechnologią, nie wszystkie pary doczekają się w wyniku leczenia potomstwa, ale dlaczego powtarza się od razu stereotypy, że " to nie działa", skoro są liczne małżeństwa, które dają swoje świadectwa o zostaniu rodzicami. Zanim wydamy opinię, warto się nie uprzedzać i po prostu zwyczajnie sprawdzić. Polecam zadzwonić do kliniki (np. Macierzynstwo i Życie lub Instytut rodziny), zadać wszystkie pytania jakie przychodzą Ci do głowy i przestać wierzyć mitom powstałym wokół leczenia. 

Krok 2. Model Creightona

Leczenie naprotechnologiczne nie rozpoczyna się od wizyty u lekarza naprotechnologa. Pierwszym etapem jest przygotowanie obserwacji trzech kolejnych cykli za pomocą specjalnej metody- tzw. modelu Creightona. Żeby zrobić to dobrze, para przechodzi indywidualne szkolenie przeprowadzane przez certyfikowanego instruktora w klinice naprotechnologii. Spotkania odbywają się regularnie przez cały okres leczenia, dzięki czemu obserwacje są wiarygodne i wspierają proces leczenia.W skrócie model polega na obserwacji kobiecego śluzu (jeśli myślisz: "To odrażające", pomyśl, że po upragnionych narodzinach dziecka masz nieustanny kontakt z jego kupą i wymiotami. Lepiej?). Nie trzeba mierzyć temperatury. Zapis obserwacji na pierwszy rzut oka może się wydać skomplikowany. [Mąż] Z mojej perspektywy (męża, który w naszym małżeństwie odpowiada za wpisywanie obserwacji na kartę) opanowanie modelu nie jest trudne, a porządkuje i bardzo pomaga w dalszym leczeniu.

Krok 3. Dodatkowe wydatki

Niestety każda wizyta u instruktora modelu Creightona to wydatek. Wizyta u lekarza naprotechnologa to kolejny wydatek. Wszystkie badania są pełnopłatne i trzeba je robić w prywatnych laboratoriach. Leki pochłaniają dalszą część pieniędzy. Bywają miesiące, w których nasze leczenie pochłania nawet 2 500 zł. Zwłaszcza na początku leczenia, wydatki są wysokie (lista badań początkowych jest niestety długa). Nasze państwo jak na razie nie dofinansowuje tej formy leczenia :( więc wszystkie wydatki pokrywamy z naszych zarobków, zerujemy oszczędności i korzystamy z pomocy rodziców. Niestety, zaczynając leczenie, musisz liczyć się ze sporymi wydatkami na ten cel.

Krok 4. Wizyta u lekarza

Dopiero mając trzy zaobserwowane cykle, udajemy się do lekarza naprotechnologa na pierwszą wizytę. Wizyta trwa długo - nawet około 2 godzin. W jej trakcje, lekarz bardzo szczegółowo przeprowadza wywiad z obojgiem małżonków, analizuje pierwsze obserwacje, wykonuje badanie ginekologiczne i zleca szczegółowe badania laboratoryjne. Po wizycie mieliśmy poczucie, że wreszcie ktoś nas wysłuchał i realnie zaczyna się usuwanie przeszkód, które nie pozwalają naturalnie zajść w ciążę. Po wykonaniu badań, ponownie zgłosiliśmy się do lekarza, który na podstawie wyników, postawił pierwszą diagnozę i rozpoczął leczenie. W czasie wizyty, lekarz może też zalecić dodatkowe konsultacje z lekarzami specjalistami - jeśli zajdzie taka potrzeba.

Krok 5. Czas i strata

Pełny proces leczenia trwa długo jest podzielony na 3 części: identyfikacja problemów (może trwać nawet pół roku), naprawianie problemów (znów kolejne pół roku) i utrzymanie prawidłowych cykli (mniej więcej przez rok). Do największej liczby poczęć dochodzi w drugim roku leczenia (czyli po ustaleniu przyczyn niepłodności i ich zlikwidowaniu). W naszym przypadku proces nadal trwa. W naszym świecie, gdzie wszystko dostajemy natychmiast: Google daje wyniki wyszukiwania w czasie poniżej sekundy, w kilkanaście minut możemy spakować się i po kilku godzinach dolecieć na drugi koniec Europy itp. perspektywa dwóch lat starań o dziecko jest niewyobrażalna. Niestety oznacza stratę, z którą mierzymy się od kilku miesięcy.Na upływający czas można jednak spojrzeć też z innej perspektywy. Mamy więcej czasu dla siebie, możemy bez problemu wyjechać na weekend, pospać dłużej w niedzielę, jest dużo czasu i przestrzeni na seks i bliskość. Można powiedzieć, że czas bez dziecka - czas niepłodności to "czas darowany nam". Czasem trudny, bolesny i przytłaczający, ale posiadający również jaśniejsze strony. Warto starać się go wykorzystać, wierząc w to, że kiedy się skończy, będziemy już rodzicami.

Krok 6. Wiara i ufność (dla zainteresowanych, nie jest konieczne, ani wymagane w leczeniu naprotechnologicznym)

Jakiś czas temu braliśmy udział w nowennie za niepłodne małżeństwa. Przez dziewięć dni modliliśmy się codziennie za nas i nasze znajome małżeństwa, które doświadczają niepłodności. Atmosfera była o tyle "gorąca", gdyż we wcześniejszej edycji tej nowenny, dosłownie kilka tygodni po jej zakończeniu, para która od 8 lat nie mogła doczekać się potomstwa - poczęła dziecko. Ostatniego dnia nowenny pojechaliśmy na mszę św. do Wąwolnicy, gdzie znajduje się sanktuarium maryjne słynące z wyproszenia tam wielu łask poczęcia. [Żona] Tuż przed rozpoczęciem mszy, przypomniał mi się fragment z Ewangelii, gdzie Jezus opowiada przypowieść o robotnikach z winnicy. Czułam, że jest w tym przypomnieniu mi się akurat tego fragmentu, jakieś Boże natchnienie. Potem rozpoczęła się msza św. i skupiłam się na modlitwie. Dopiero po wyjściu z kościoła zagłębiłam się w to słowo, które mi się przypomniało i bardzo mnie ono poruszyło:

"Albowiem królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: "Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam". Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił.  Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: "Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?"  Odpowiedzieli mu: "Bo nas nikt nie najął". Rzekł im: "Idźcie i wy do winnicy!"  A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: "Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych!" Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze.  Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: "Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty". Na to odrzekł jednemu z nich: "Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry?" Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi»".

Wszyscy robotnicy otrzymali zapłatę za swoją pracę, każdy został opłacony za swoje starania. Jedni musieli się napracować cały dzień, inni, którzy w ostatniej chwili dołączyli do pracujących w winnicy, otrzymali zapłatę trochę na wyrost - z dobroci właściciela. Może i tak jest z nami - tymi, którzy czekają na pojawienie się dziecka. Jedni muszę się napracować w skwarze dnia, znosząc jego trudy, inni, ledwie zaczną, już cieszą się owocami swojej pracy. Dla mnie jest to Boża tajemnica, dlaczego tak się dzieje i nie chcę jej na siłę rozwiązywać, nie chcę też robić Panu Bogu wyrzutów, że nie traktuje mnie wyjątkowo, dlatego, że pracuję już od rana. Wolę starać się wzbudzić w sobie ufność i nadzieję, że i moja zapłata mnie nie ominie, i na pewno będzie - jak na Pana Boga przystało - hojna i obfita.





niedziela, 4 września 2016

Niepłodności nie widać, ale...




"Niepłodności nie widać" - to nazwa akcji, którą zainicjował magazyn "Chcemy być rodzicami". Kampania zwraca uwagę na problem niepłodności, który dotyczy nawet 20% par w Polsce. Do akcji włączyli się blogerzy, w tym socjopatka.pl, która uruchomiła projekt "Blogerzy vs niepłodność". Nasz wpis jest częścią tej akcji. 


Niepłodności nie widać, ale nie znaczy, że mniej boli 

Niepłodność nie jest powodem do wstydu. Nie zmienia to faktu, że nie jest nam łatwo mówić o niej otwarcie. Jako osoby starające się o dziecko, zdecydowaliśmy się szczerze dzielić sobą z najbliższą rodziną. Dziś możemy napisać, jak ogromnie ważna jest reakcja słuchającego. Potrzebowaliśmy wysłuchania i przyjęcia. Niestety zdarzało się, że doświadczaliśmy niezrozumienia i musieliśmy walczyć przynajmniej o uszanowanie nas w naszej chorobie.

Jesteśmy egoistami

Tydzień temu świętowaliśmy chrzciny dziecka. Urodziło się ono jednak nie w naszym małżeństwie, ale w gronie najbliższej rodziny. To pierwszy wnuk dziadków, którzy z nieukrywaną i szczerą radością doświadczają cudu narodzin. Dostaliśmy propozycję zostania rodzicami chrzestnymi, ale odmówiliśmy, ze względu na trudne uczucia, które towarzyszą naszej niepłodności. Nie byliśmy w stanie w pełni i radośnie zaangażować się w pomoc w wychowaniu dziecka. W odpowiedzi na naszą decyzję, dowiedzieliśmy się, że jesteśmy egoistami. Prosiliśmy o uszanowanie naszej decyzji. "Szanujemy Waszą decyzję, ale kompletnie jej nie rozumiemy" - taka była postawa naszej rodziny.

Czy można tłumaczyć wszystko niepłodnością?

Pojechaliśmy na chrzest i pierwsze spotkanie z noworodkiem jako zwykli goście. Z rozmów z rodziną, wciąż na pierwszy plan wysuwało się niezrozumienie naszej choroby i decyzji o odmowie zostania rodzicami chrzestnymi. Dla nas dużym wysiłkiem był sam przyjazd i uczestnictwo w radości, której my w naszym małżeństwie nie doświadczamy. Zamiast niej, mierzymy się z trudnymi emocjami (wiemy, że są normalne i naturalne): gniewem, złością, żalem, smutkiem i zazdrością. Dodatkowo, jechaliśmy pełni lęku mając w pamięci niezręczne pytania stawiane np. w pracy, przez znajomych ("No a kiedy coś u Was? Nie ma na co czekać...") i głupie żarty ("Ooo Pani już w ciąży, czy mąż strzela ślepakami?"). 

Wszystko się zmienia 

Niepłodność zmienia całe życie małżeńskie. Pragnienia, które napędzały pierwsze miesiące starań o dziecko, tęskne spojrzenia rzucane w stronę wózków dziecięcych zamieniają się w łzy powtarzające się w pierwszym dniu krwawienia kolejnych cykli. Choroba odciska ogromne piętno na poczuciu własnej wartości, uderza w kobiecość i męskość (Czy jestem stuprocentowym mężczyzną i nic mi nie brakuje? W czym jestem gorszy od innych, którzy mają dzieci?). 

Co zrobić, żeby niepłodność nie zniszczyła małżeństwa?

Nasze małżeństwo przechodzi kryzys związany z brakiem dzieci, które bardzo chcieliśmy mieć. Nie przestaliśmy się kochać, ale widzimy, że niepłodność rodzi duże napięcie między nami. Nadal podejmujemy leczenie naprotechnologiczne. W najbliższym czasie wybieramy się na pierwsze spotkanie z terapeutą małżeńskim. Nie chcemy żeby niepłodność zniszczyła nasze małżeństwo. Chcemy "otworzyć okno, wpuścić świeże powietrze" do naszej relacji i odnaleźć radość, która zniknęła kilka miesięcy temu. 

wtorek, 19 lipca 2016

[Mąż] 4 zdania, które potrzebowaliśmy usłyszeć jako niepłodne małżeństwo


Jako małżeństwo, które doświadcza niepłodności, zaczynaliśmy od samotnego mierzenia się z brakiem upragnionej ciąży. Szukając wsparcia i dobrego słowa, otwieraliśmy się z naszą chorobą przed rodziną. Niestety, mimo tego, często czuliśmy się  rozczarowani i samotni. Z jednej strony, otrzymaliśmy zastrzyk finansowy (przydatny przy naproleczeniu) i wsparcie modlitewne (równie ważne), za które czuliśmy wdzięczność. Z drugiej strony brakowało nam rozmowy o emocjach i nie czuliśmy współprzeżywania naszego cierpienia.


Poniżej cztery zdania, które potrzebowaliśmy usłyszeć i (na szczęście) znalazły się wokół nas osoby, które je wypowiedziały. Oby więcej takich osób i takich słów w otoczeniu małżeństw doświadczających problemu niepłodności.


1. Jak się czujesz w tej sytuacji?

To może banał i zdanie-klucz wszystkich możliwych terapii. W sytuacji przenikającego cierpienia małżeństwa pragnącego mieć dzieci, takie pytanie otwiera na podzielenie się emocjami i pozwala wypowiedzieć wiele trudnych uczuć zduszonych w środku: smutek, rozczarowanie, strach przed trwałą niepłodnością, złość, zazdrość, obniżone poczucie wartości...


2. Jak mogę Ci pomóc?

Kolejne (wydaje się oczywiste) pytanie... Nasze małżeństwo, zmagając się z problemem niepłodności i podejmując leczenie, musiało przełamać dumę i opór, prosząc rodziców o wsparcie finansowe. Takie pytanie uświadamiało nam, jak ważna jest pomoc poprzez wysłuchanie, możliwość wyżalenia się i podzielenia trudnymi emocjami. 



3. Postaramy się usunąć wszystkie możliwe przeszkody medyczne, ale reszta jest w rękach Boga

To zdanie powinno paść w gabinecie lekarskim i w naszym przypadku na szczęście zostało jasno wypowiedziane przez lekarza - naprotechnologa. Niepłodność jest problemem, w którym nie ma jednego, skutecznego lekarstwa. Znalezienie przyczyn po stronie męża i żony, wyeliminowanie ich i stworzenie optymalnych warunków do poczęcia dziecka wymaga czasu, wnikliwości i szerokiej wiedzy lekarza. 


4. Jestem z Wami - przeżywam razem z Wami

Niepłodność jest stratą. Nasza choroba sprawia, że umarła w nas duża część pragnień o posiadaniu własnego dziecka. Mamy nadzieję na pozytywny efekt leczenia, ale wiemy, że musi minąć czas i nikt nie może nam dać gwarancji poczęcia. Zwyczajnie chce się płakać - w takim momencie nie oczekiwaliśmy pocieszenia i uśmiechów, ale wspólnego opłakania straty.


Rodzice zaangażowali się w pomoc w rozwiązaniu naszych bieżących problemów (naprawa cieknącego kranu, zepsutego samochodu itp), ale czasem mieliśmy poczucie, że niepłodność jest tematem tabu. Od czasu do czasu pojawiały się pytania o aktualny stan leczenia lub wyniki badań, ale czuliśmy że nie zawsze mieliśmy przestrzeń na podzielenie się naszym smutkiem, rozżaleniem i doświadczeniem cierpienia. Niestety, w naszym odczuciu, niektóre wypowiadane słowa były zamykające i nie pozwoliły na przeżycie zgromadzonych w nas uczuć.  Brak rozmowy był dla nas równie raniący, co źle przeprowadzona rozmowa.


Do poczucia niezrozumienia w gronie rodziny, z czasem zaczęły dołączać mniej lub bardziej niedyskretne pytania i sugestie lub (o zgrozo!) głupie żarty w pracy i wśród znajomych. W końcu odważyliśmy się głośno i otwarcie mówić, że chcemy i czekamy na dziecko, ale musimy najpierw zatroszczyć się o nasze zdrowie. 


Czego nie mówić niepłodnym małżeństwom? Jakie zdania są raniące i zamykające - a słyszeliśmy je bardzo często? O tym, napiszę w jednym z kolejnych postów.

[Mąż] Bóg w naprotechnologii


Naprotechnologia dla wierzących i niewierzących

Leczenie naprotechnogiczne nie wymaga opieki duszpasterskiej księdza (w internecie krążą takie informacje). W materiałach, które otrzymałem z żoną w trakcie leczenia nie było odniesień do Boga. Nikt nie pytał o wyznanie, częstotliwość praktyk religijnych itp. 

Działania koncentrowały się na medycznym ustaleniu przyczyn niepłodności i ich wyeliminowaniu. Lekarz nie zalecał kontaktu z księdzem, rozmów duchowych lub pogłębionego życia duchowego jako elementu leczenia. Z metod naprotechnologii mogą skorzystać osoby wierzące i niewierzące.

Wybór katolików

Jestem katolikiem i zgodnie z moją wiarą dopuszczam poczęcie naszych dzieci wyłącznie w naturalny sposób. To oznacza odrzucenie zapłodnienia dzięki inseminacji nasienia i zapłodnienia pozaustrojowego (in vitro). Korzystam z opieki lekarza-naprotechnologa. Jego zadaniem jest usunięcie przeszkód, które nie pozwalają na naturalne poczęcie (więcej o przeszkodach po stronie męża opisałem tu).

Nie udaję przed Bogiem

Jako małżeństwo praktykuję z żoną codzienną krótką wspólną modlitwę oraz raz w tygodniu dłuższą, pogłębioną modlitwę małżeńską. Od początku małżeństwa proszę z żoną Boga o dar nowego życia. Kiedy cykl po cyklu widziałem, że Bóg nie wysłuchuje naszej prośby, w modlitwie pojawił się smutek, żal, cierpienie, łzy... Nie udajemy. Przed Bogiem chcę być autentyczny. Na modlitwie pojawiają się łzy, a ja mówię Mu o swoim smutku.

Jestem otwarty na charyzmaty Ducha Świętego. W czasie modlitwy małżeńskiej dostawałem od Boga słowa zrozumienia i umocnienia naszej nadziei. Ostatni obraz, który dostała żona to biblijna historia o miłosiernym Samarytaninie: człowiek napadnięty przez zbójców, obok którego wszyscy poza Samarytaninem przechodzą obojętni (Łk 10,30-37). Obraz odnosił się do nas opuszczonych przez bliskich w problemie starań o dziecko.

Od jakiegoś czasu próbuję uwielbiać Boga w niepłodności. Uwielbiam Go w dzieciach, które jeszcze przyjdą na świat w moim małżeństwie. Dużo większym wyzwaniem jest dla mnie dziękowanie za niepłodność. Łatwiej podziękować ustami - trudniej wypowiedzieć to z serca.  

Oddanie życia Jezusowi

Dla mnie jako mężczyzny, niepłodność stała się "kopem" do całkowitego oddania swojego życia Jezusowi. Oddałem i powierzyłem Jego kierownictwu całego siebie, wszystkie marzenia, pomysły, pragnienia i dążenia. Na początku zrobiłem to "na próbę" na dwa tygodnie. Przecierałem oczy ze zdumienia, jak Bóg zaczął prowadzić pracę zawodową, relację małżeńską, przestrzeń seksu - od pierwszego dnia. 

Dwa próbne tygodnie minęły, dziś dalej zostawiam Bogu pełną władzę nad moim życiem. Bóg nie powołał do życia naszego dziecka, ale widzę, że działa w moim życiu. Nie jest cukierkowo, pojawiają się problemy w pracy i trudności w relacjach z rodziną, która nie rozumie naszej choroby. Z drugiej strony, potrafię stanąć w obronie swoich wartości, stawiam granice w relacjach, bronię siebie i daję świadectwo życia w zgodzie z Bogiem.

Rola księży w naszym leczeniu

Życie małżeńskie przeżywam w perspektywie Kościoła. Wspólnie z żoną jestem częścią wspólnoty osób dorosłych prowadzonej w charyzmacie Ruchu Światło-Życie. Doświadczam opieki i błogosławieństwa z rąk księdza, słowa wsparcia, umocnienia nadziei i świadectwa miłości Boga. Na mojej drodze pojawił się inny ksiądz, który potrafi świetnie mówić o małżeństwie, natomiast wycofuje się w perspektywie niepłodności i nie otrzymałem wsparcia w tym obszarze od niego. 

Szukam kierownika duchowego, wierząc, że jest to ważny i potrzebny element wzmacniający wiarę i nie pozwalający wątpić w Boga. W przyszłym tygodniu jestem umówiony na rozmowę duchową dotyczącą decyzji, którą muszę podjąć. Otrzymałem propozycję zostania chrzestnym dziecka w rodzinie - chcę rozeznać wspólnie z żoną i wsparciem księdza, jaką decyzję podjąć. 

Dużą porcję nadziei dostałem słuchając i rozważając Psalm 126. Psalm został zaśpiewany przez niemaGOtu - obejrzyj teledysk powyżej :) 

Psalm 126

Pieśń stopni. 
Gdy Pan odmienił 
los Syjonu
byliśmy jak we śnie. 
2 Wtedy usta nasze były pełne śmiechu, 
a język wołał pełen radości. 
Wtedy mówiono między poganami: 
«Wielkodusznie postąpił z nimi Pan!» 
Wielkodusznie postąpił Pan z nami: 
staliśmy się radośni. 
Odmień nasz los, o Panie, 
jak strumienie w [ziemi] Negeb. 
Którzy we łzach sieją, 
żąć będą w radości
Postępują naprzód wśród płaczu, 
niosąc ziarno na zasiew: 
Z powrotem przychodzą wśród radości, 
przynosząc swoje snopy.

sobota, 9 lipca 2016

[Mąż] Leczenie niepłodności męskiej w naprotechnologii



Leczenie naprotechnologiczne polega na usuwaniu barier w organizmie żony i męża w celu umożliwienia naturalnego zajścia w ciążę. Nie jest prawdą, że leczenie jest skoncentrowane wyłącznie na kobiecie. Z mojego doświadczenia proces leczenia dotyczy zawsze obu stron - a poprawa parametrów płodności u jednego z małżonków, jest w stanie zrekompensować gorszą płodność drugiej strony.


W przypadku męża, pierwszym etapem leczenia jest oczywiście wizyta u lekarza naprotechnologa lub androloga. Lekarz przeprowadza wywiad z pacjentem i na tej podstawie zleca wykonanie niezbędnych badań. Niestety wszystkie wizyty, badania i leki są w 100% płatne przez pacjenta. NFZ nie refunduje leczenia niepłodności, a to sprawia że ogromną część budżetu domowego każdego miesiąca zostawiamy w aptece i u lekarzy. 


Podstawowym badaniem diagnozującym płodność męża jest badanie nasienia. Badanie jest kosztowne (koszt pełnego badania to około 400 zł) i nie jest refundowane przez NFZ. W skład badania wchodzi makroskopowa i komputerowa analiza nasienia (wyniki otrzymuje się jeszcze tego samego dnia) oraz posiew ilościowy (tlenowy, beztlenowy, w kierunku mycoplasma) - na wyniki posiewu trzeba czekać około 2 tygodni. Dopiero pełne wyniki badania (badanie ogólne i posiew) pozwalają na szeroką diagnozę i właściwe decyzje dotyczące leczenia.


Mężczyzna wykonuje również szereg innych badań, które mają na celu kompleksowe zbadanie stanu zdrowia i możliwie jak najszersze poszukiwanie przyczyn niepłodności po męskiej stronie. W moim przypadku lista badań obejmowała: badanie ogólne moczu, badanie ogólne krwi, glukoza i insulina z obciążeniem, anty-TPO, anty-TG, TSH, FT3, FT4, FSH, LH, Prolaktyna, Testosteron, PSA, Cholesterol całkowity, Witamina D3, IgA, IgE, anty-tTG IgG, P/c p. gliadynie w kl. IgG i IgA, badanie kału w kierunku pasożytów, lamblii i krew utajona w kale. Oprócz tego, wykonałem USG jąder i moszny w celu potwierdzenia obecności żylaków powrózka nasiennego (uczucie "robaków w mosznie" :) - wielu długich poskręcanych nitek wypełniających mosznę).


Lista badań jest długa, ale wyniki pozwalają wykluczyć lub potwierdzić przyczyny niepłodności po męskiej stronie. Wszystkie badania trzeba wykonać prywatnie. Można próbować zorganizować wizyty u lekarzy specjalistów i uzyskać skierowania na poszczególne badania (z NFZ lub ubezpieczeń prywatnych np. karty Luxmed). Ja w tym celu odwiedziłem lekarza pierwszego kontaktu, endokrynologa, urologa i alergologa. Niestety prosząc o skierowania na szczegółowe badania niejednokrotnie lekarze patrzyli na mnie z politowaniem ("Proszę Pana, płodność męska nie ma żadnego związku z pasożytami w kale" itp). Ostatecznie część badań wykonałem prywatnie, na część dostałem skierowania.


Z pełnymi wynikami (u mnie zebrał się średniej wielkości segregator) mąż wraca do naprotechnologa lub androloga. W moim przypadku w badaniu nasienia stwierdzono asthenoteratozoospermię. To oznacza że plemniki mają obniżoną ruchliwość oraz nieprawidłową budowę. Z 35 mln plemników tylko 3% miało prawidłową budowę i ruchliwość (minimalna wartość potrzebna do zajścia w ciążę to 4%). 10% plemników poruszało się prawidłowo (ruch progresywny A+B, dolna norma wynosi 30%). Oprócz tego czas upłynnienia nasienia przekraczał 60 minut (norma poniżej 60 minut), oraz wystąpiła agregacja plemników (nieruchome plemniki łączyły się w grupy). 


Zdaniem androloga, przyczyną nieprawidłowych wyników w moim przypadku mogła się okazać infekcja bakteryjna, którą wykrył posiew nasienia (bakterie Enterococcus faecalis 10^4 oraz Corynebacterium spp >10^5). Drugą przyczyną mogą być stwierdzone obustronne żylaki powrózka nasiennego (2 i 3 stopnia), które mogą powodować przegrzewanie jąder i upośledzenie plemników.


Pierwszy etap leczenia w moim przypadku to antybiotyk Levoxa (dla mnie przez miesiąc, żona równolegle 10 dni), osłonowo czopki przez 20 dni i probiotyk. Oprócz tego suplementacja diety poprawiająca jakość nasienia: Fertilman Plus, Liponexin (antyoksydant) oraz kwas Omega 3. Dwa tygodnie po zakończeniu antybiotyku wykonałem ponowne badanie nasienia z posiewem. Niestety udało się usunąć tylko jedną z bakterii - w nasieniu nadal był Enterococcus faecalis.


W drugim etapie dostałem antybiotyk Tarivid (dla mnie na miesiąc, żona na 14 dni), czopki i probiotyk. Oprócz tego zwiększone dawkowanie antyoksydantu, witaminę D3 i kontynuację suplementacji (Fertilman Plus, Liponexin, Omega 3). Dostałem też leki na rozrzedzenie nasienia (w celu szybszego upłynnienia): ACC i zalecenie picia 2,5 litra wody dziennie. Za tydzień ponowne badanie nasienia - zobaczymy, czy udało się wyeliminować drugą bakterię.


Oczywiście całość zaleceń uzupełniają zalecenia krążące na różnych forach internetowych: unikanie noszenia komórki w spodniach, luźna bielizna, unikanie gorących kąpieli, sauny aby dodatkowo nie przegrzewać jąder. W dalszej perspektywie w moim przypadku być może będzie konieczna operacja żylaków powrózka nasiennego. Na tym etapie decyzja o operacji jeszcze nie jest przesądzona. 

środa, 22 czerwca 2016

Gdzie się podziało Dobre Wino?






Jesteśmy małżeństwem od ponad roku. Dwoje ludzi, którzy się pokochali i pobrali. Ślub i wesele były głębokim i radosnym przeżyciem, a później, później zaczęło się życie.To życie oczywiście ma swoje piękno i uroki, ale leży na nim jeden cień - niepłodność. Od roku staramy się o dziecko. Od pół roku leczymy się naprotechnologicznie i krok po kroku wyganiamy z naszego małżeństwa tego "potwora". 


Dlaczego powstał ten blog? Bo szukając w internecie informacji o leczeniu niepłodności nie znaleźliśmy zbyt dużo informacji rzetelnych i przychylnych naprotechnologii. Chcemy to zmienić, opisując nasze doświadczenia stosowania tej metody leczenia niepłodności. Może ktoś skorzysta z naszych doświadczeń, może ktoś poczuje się zachęcony, może ktoś również spróbuje.


Blog nagłaśnia problem niepłodności. To nie jest ani wstyd, ani wina tych małżonków, którzy wciąż pozostają bezdzietni, chociaż bardzo pragną zostać rodzicami. Niepłodność nie wybiera. Z naszego doświadczenia wiemy, że czasem zostaje się tylko we dwoje, bez wsparcia, albo ze wsparciem okazywanym w niewłaściwy sposób. Brak rozmowy, obecności, zrozumienia, pozwolenia na całą gamę trudnych uczuć może powodować jeszcze większy ból i samotność.


Ten blog ma być również po to, aby wyrażać uczucia i starać sobie z nimi radzić. Jedną z Osób, która będzie się tu pojawiać jest Bóg. Staramy się naszą niepłodność przeżywać z Nim. Ale to nie będzie słodko - cukierkowa opowieść o wielkim zaufaniu i oddaniu. Historia naszej niepłodności przeżywanej z Bogiem, to wzloty i upadki, jest w niej miejsce na złość, żal, ale też budowanie zaufania, oddania i umocnienia. Pomimo naszego cierpienia wierzymy, że Bóg jest po naszej stronie i nam błogosławi.


"Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: «Nie mają już wina». Jezus Jej odpowiedział: «Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?» Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: «Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie». Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: «Napełnijcie stągwie wodą!» I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: «Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!» Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem - nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego i powiedział do niego: «Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory». Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie". J 2, 1 - 11.


No właśnie, gdzie się podziało nasze dobre wino? Sami stawiamy sobie to pytanie. Dlaczego Bóg jeszcze nie interweniuje i nie przemienia naszego smutku w radość z poczęcia? Czy zapomniał o nas i naszym małżeństwie? A może, może tylko czeka na odpowiedni moment, aby zamienić wodę w wino i obdarzyć nas nim obficie? 


Wierzymy, że na końcu będzie happy end - że doczekamy się pojawienia naszego dziecka. I wtedy powiemy sobie: " (... ) ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory".